Gruzińskie góry. Kazbek classic

Po raz drugi koła wśliznęły się w poślizg, wydając z siebie drwiący dźwięk „shoo…”, a po raz drugi przetoczyłem się wąską ulicą, zagubiony gdzieś głęboko w gruzińskiej wiosce Gergeti.

- Chodź z podkręcaniem, zawsze to robię! - kolorowy Gruzin krzyknął podniecony, z zainteresowaniem obserwując z balkonu moje próby przebicia się wyżej.

„Rzeczywiście, co ja robię?” - przemknęło mi przez głowę, a moja stopa naciskała pedał gazu do końca.

Nie zdziwiłbym się, gdy Gruzińka jeździ czymś w rodzaju Hondy Civic z prześwitem 14 centymetrów. Zdarza się to często w życiu surowych jeepów, którzy bohatersko pokonują miliony przeszkód, wykorzystując cały swój arsenał terenowy, a po przybyciu na miejsce widzą szacha w lokalnej liczbie.

W wigilię, po spacerze do przełęczy Saberce, zbierając plecaki do ostatecznego rzutu, oceniliśmy różne opcje dalszej logistyki. W rezultacie nie wymyślili nic lepszego, jak samodzielnie dotrzeć do Kościoła Świętej Trójcy, zostawić samochód na kilka dni i samodzielnie pojechać do Kazbek.

Jedyne, co myliło, to bezpieczeństwo samochodu podczas naszej nieobecności. Ale po rozmowie z właścicielem pensjonatu Givi i pierwszym taksówkarzem, który napotkał, otrzymujemy zapewnienie, że nikt nie dotknie samochodu i postanowimy zaryzykować ...

Standardowa droga do kościoła była zamknięta z powodu prac drogowych w wiosce, więc musiałem obejść pole, wzdłuż rozmytego glinianego toru. Po drodze były dokładnie dwie potencjalne zasadzki - brudna kałuża pozostawiona po ostatnich deszczach i ulica, którą ustawili robotnicy drogowi w jednym miejscu, gdzie po prostu brakowało prześwitu.

Ogólnie rzecz biorąc, droga nie jest szczególnie trudna dla żadnego skrzyżowania.

Na polanie w pobliżu kościoła parkujemy samochód nieco poza drogą, zabieramy plecaki i idziemy dobrze znaną ścieżką.

- No cóż, w końcu słyszę odpowiedni język! Nie możesz złamać języka tym głupim angielskim! Chcesz herbatę? - słychać w odpowiedzi na nasze powitanie od grupy, która zatrzymała się na krótki odpoczynek w pobliżu ścieżki i zagotowała herbatę w czajniku na palniku. Chłopaki z klubu Tetnuldi z siedzibą w Kutaisi prowadzą swoich przyjaciół, irańskich Gruzinów, na szczyt Kazbeku. To Gruzini, którzy wyglądają jak Irańczycy, tylko Gruzini.

Nawiasem mówiąc, w tym momencie wyraźnie zrozumiałem, że moje przyszłe życie bez czajnika będzie nudne. Ta lista życzeń zamieniła się w odę do czajnika w Chibinach.

Ale ten pies, który jest na zdjęciu, widziałem w raportach już w 2014 roku. Nazywali ją jej ojcem Alpaca, co w skrócie oznacza „wspinaczkowy pies”. Dopiero teraz zdziwiłem się, że alpaki istnieją w naturze i są zupełnie inne.

Po krótkim odpoczynku na przełęczy Saberce ruszyliśmy dalej nad rzekę Cheri. Od czasu do czasu przeciwny deszcz zaczyna sypać śniegiem, ale tym razem jesteśmy w goretex od stóp do głów, a nawet w getrach. Ogólnie tolerancyjnie.

Liliowe chmury wirujące wokół nas okresowo spływają na nas, zamieniając się na chwilę w mgliste jeże.

Lodowiec Gergeti przeszedł bez kotów i nie skontaktował się, jak wszystkie grupy, które poznaliśmy. Ale po drodze zrobiliśmy kilka pęknięć.

W rezultacie, bliżej godziny trzeciej po południu docieramy do schroniska Betlemi Hut, znajdującego się w budynku dawnej stacji pogodowej z odległego 1933 roku. W lipcu i sierpniu, kiedy zaczyna się główny sezon wspinaczki na Kazbek, nie ma gdzie pluć z namiotów w pobliżu stacji meteorologicznej. A także z kosza, jak mówią.

W czerwcu nie było ani jednego namiotu, wszyscy spędzili noc w środku za pewną sumę pieniędzy, a cena wydawała się nieco zawyżona - jeśli moja pamięć służy, poprosili nas o 150 lari za dwie, na dwie noce. W rezultacie targowaliśmy się o 100 GEL.

Wewnątrz jest praktycznie luksusowy hotel. I możesz sobie wyobrazić ten cały apartament prezydencki dla nas dwojga? Jest też kuchnia.

Do wieczora trochę sfrustrowany.

Ale Kazbek pozostał ukryty za chmurą.

„Widzisz go?”

- nie

„A ja nie.” Ale on jest!

Kilka godzin po nas, przez zamieć i zamieć, sześć osób przybyło do stacji meteorologicznej, które były przemoczone na wskroś. W siatkowych trampkach do biegania, w jednym polu i cienkiej wiatrówce. Zamarli, więc szkoda było na nich patrzeć.

Stacja pogodowa nie jest ogrzewana, ale ma piec i drewno opałowe. Arytmetyka na dużych wysokościach jest prosta, jeden dziennik to 10 GEL. Okno dialogowe:

- Kupmy każdy dziennik, co? Lub kupmy w ogóle jeden dziennik wiadra!

„Cóż, powiedz mi, dlaczego powinienem kupić kłodę, jeśli mam śpiwór, puch i suche ubrania?”

Ogólnie rzecz biorąc, tego wieczoru nie zalaliśmy pieca. Ponieważ jeśli mieszkaniec Izraela kupi same kłody, wszyscy będą ciepli, a to po prostu nie do przyjęcia. Nawet jeśli jest bardzo zimno.

Następnego ranka idziemy na aklimatyzację w drodze na szczyt. Pogoda jest piękna, ale dosłownie po godzinie wynurzenia jesteśmy wyprzedzani przez zdjęcie tytułowe.

Widoczność spada do kilku metrów. Nie możesz iść dalej, wracamy do bazy.

Rano tego dnia Francuz i Cypryjczyk próbowali dostać się na szczyt, w towarzystwie lokalnego gruzińskiego przewodnika. Mieli niewielką szansę dostać się do krótkiego okna pogodowego, ale niestety nie zadziałało.

I u podstawy wakacji. Bojownicy Tetnuldi zjechali z trasy i wrócili do stacji pogodowej, a ich irańscy przyjaciele kupili cały zapas drewna na opał w dzielnicy i zalali piec. Kuchnia natychmiast stała się ciepła i wygodna.

W rezultacie prawie cały dzień straciliśmy na kartach, rozmawiając z kolegami w nieszczęściu. Na zewnątrz stała biała mgła, a śnieg spadał z nieba dużymi płatkami.

Wieczorem tradycyjnie okazało się to błędne, a tradycyjnie szczyt Kazbeku pokryty był gęstą chmurą.

Czas wakacji dobiegał końca i mieliśmy ostatnią szansę na wspinanie się tej nocy. Nie było pogody. I nie został przewidziany.

Zespół Tetnuldi utworzył prawdziwą radę wojskową, przegrupował się i nadal próbował zaatakować szczyt, wysyłając najsilniejszą grupę wsparcia z Irańczykami. Byłem bity przez dwie godziny w nocy w pobliżu stacji meteorologicznej, patrząc w niebo, ale nie widziałem gwiazd nad głową. Postanowiliśmy nie iść.

Irańczycy zawrócili na wysokości 4700. Przez dwa tygodnie nikt nie odwiedził szczytu klasyczną trasą.

Spakowujemy nasze rzeczy i ruszamy w drogę powrotną, po raz ostatni przyglądając się szczytowi, który nigdy nie został otwarty.

Down nie jest w górę, a po kilku godzinach wychodzimy na znajomą polanę i widzimy, że nasz samochód jest już znudzony bez ruchu.

Wieczorem tego samego dnia pili wino w Dolżance, gwałtownie dzieląc się wrażeniami z rodziną. Pomimo tego, że nasze plany nie zostały zrealizowane bardziej niż całkowicie, przygoda po raz kolejny się udała. Wrażenia były jeszcze jaśniejsze niż w zeszłym roku w regionie Elbrus.

Pozostało trochę przed ciepłym latem. A nowe, wciąż nieznane szlaki górskie, szczyty i przełęcze czekają na niespokojnych podróżników.

Zostaw Swój Komentarz